środa, 27 lipca 2016

Rozdział 1

*oczami osoby trzeciej*
Dlaczego zawsze, kiedy w życiu zaczyna się układać i wydaje nam się, że w końcu wyszliśmy na prostą, coś złego musi powrócić ze zdwojoną siłą? Może to fakt, że cząstka zła zawsze nam towarzyszy. Czasami jednak skrywa się ona tak dokładnie, że nie można jej od razu dostrzec.

*oczami Claire*
Siedziałam na tarasie, trzymając w ramionach maleńkiego Johna, podczas gdy Anne czepiała się szyi Harry'ego. Mój mąż porwał w ramiona naszą córeczkę i zaczął jej robić samolocik. Sekundę później znaleźli się koło nas.
- I tak uważam, że nasz syn powinien mieć na imię Joseph, a nie John.
- Ale na szczęście zostało inaczej. Mówiłam, że nasze dzieci będą mieć imiona po dziadkach i zostało na moim.
- Jak zawsze. Czy ty musisz być taka uparta?
- Owszem, przecież widziałeś przed ślubem co brałeś.
- Tatusiu, tatusiu! - krzyczała Anne, przytulając się do nogi Harry'ego.
- Tak, skarbie? - Posłał jej szeroki uśmiech.
- Ja chcę do zoo i na lody. - Mina czterolatki była tak stanowcza, że oboje z mężem zaczęliśmy się śmiać.
- Jak będziesz grzeczna to pomyślimy.
- Ale ja przecież zawsze jestem grzeczna. Jak aniołek.
- No jasne, młoda damo. Ostatnio też tak mówiłaś, a później musieliśmy odkupywać szklaną komodę wraz z całą jej zawartością. Na pewno nigdy więcej nie dostaniesz piłki do ręki, będąc w domu.
- Ale dlaczego? - Spojrzała rozczarowana na Loczka, który właśnie przeczesał palcami swoją czuprynę.
- Bo następne będzie okna, a pieniądze nie rosną u nas w ogródku na drzewie. Chciał to zapewne ująć inaczej, ale ostatnim razem, gdy powiedział, że nie sra pieniędzmi, posłałam mu tak przerażające spojrzenie, że już nigdy nie odważył się tak tego ująć przy dzieciach.
- No dobra, dość o pieniądzach. Chodźmy do tego zoo.

- Nie wkładaj tam ręki! Chcesz, żeby ci ją lew odgryzł? - syknął Harry, ciągnąc z całej siły za rękę córeczki. Fakt faktem, lew smacznie chrapał, leżąc na kamieniu, ale świetnie rozumiałam przezorność męża.
- Chciałam pogłaskać jego grzywę. - Posłała w naszą stronę zbulwersowane spojrzenie. W kogo ona się wdała? No dobra, przyznaję, że czasami zarówno Harry jak i ja zachowujemy się jak kompletni szaleńcy.
- Jeśli rzeczywiście ten lew stałby koło nas, a ty byś go dotknęła, następnym razem nie miałabyś go czym głaskać.
- Kochanie, może trochę delikatniej? - Zgromiłam go spojrzeniem i wzięłam Anne na ręce. Uśmiechnęłam się do niej serdecznie. - Widzisz skarbie, zwierzęta w zoo są bardzo niebezpieczne, dlatego pod żadnym pozorem nie wolno ci ich dotykać.
- Dobrze. - Pokiwała główką i uśmiechnęła się szeroko. - To teraz chodźmy do żyraf.
- Nie, idziemy do fok - oburzył się zielonooki, a ja popatrzyłam na niego z ironią wypisaną na twarzy.
- Styles, bądź poważny. Żyrafy są obok, a foki dużo dalej. - Nagle John zaczął się uroczo śmiać, jakby wszystko idealnie rozumiał. Harry popatrzył na chłopca, który znajdował się u niego na rękach i posłał mu spojrzenie pełne miłości.
- Kto by pomyślał, że nasz starszy skarbek też był kiedyś taki grzeczny.
- Teraz też jestem - oburzyła się Anne.
- Tak, tak.
- Harry, półroczne dziecko nie umie chodzić ani mówić i dlatego wydaje ci się takie grzeczne.
- Nonsens, ma to w genach i tyle. Jego tatuś jest idealny, więc i on taki będzie.
- Żeby tylko nie odziedziczył po tobie skromności. - Przewróciłam oczami i udaliśmy się do naszej córeczki, która już zachwycała się żyrafami.
- Mamusiu, ta żyrafa ma prawie tak długie nogi jak tatuś. - Myślałam, że mówi o jakiejś młodej żyrafie, ale kiedy skierowałam swój wzrok na tą, o której wspomniała, wybuchłam gromkim śmiechem. Była jakieś 4 razy większa od Harry'ego.

Nasze zwiedzanie zoo trwało jeszcze dosyć długo i oczywiście z ust Harry'ego padło jeszcze wiele ,,inteligentnych'' wypowiedzi. Po powrocie do domu byłam tak zmęczona, że na nic nie miałam ochoty, ale kiedy Harry zaproponował mi, żebyśmy gdzieś wyszli i odpoczęli na chwilę od dzieci, zgodziłam się od razu. Potrzebowałam zrelaksować się chociaż przez chwilę. Obdzwoniliśmy wszystkich znajomych, którzy byli wolni, czyli każdą parę z wyjątkiem Liama i Danielle, bo oni musieli się zajmować swoim szkrabem. Okazało się, że Zayn i Perrie znaleźli dla nas czas. Kiedy zapytałam czy mogliby zająć się dziś wieczór naszą dwójeczką, Perrie stwierdziła, że uwielbia dzieci i będą u nas za godzinę, żeby wziąć je pod swoje skrzydła. Wzięłam się do roboty, bo dla mnie godzina to jak 5 minut dla przeciętnego człowieka. Kiedy wyglądałam już tak dobrze jak tylko pozwoliły mi na to moje możliwości, zeszłam do salonu, gdzie siedział Harry, trzymając Johna na kolanach, podczas gdy Anne siedziała grzecznie, rysując laurkę. Moment... Po pierwsze siedziała cichutko i spokojnie, a po drugie rysowała, a to robi tylko gdy coś przeskrobie.
- No dobra, co tym razem?
- Wylała porzeczkowy sok na twój ulubiony biały mini dywanik.
- No a wrzuciłeś go do prania?
- Nie, przecież porzeczkowego soku się nie dopierze.
- To gdzie go dałeś?
- Wyrzuciłem do kosza.
- Gdzie?! - krzyknęłam na pół domu. Aż dziw bierze, że dzieci nie dostały zawału. Choć oczywiście Harry ze strachu podskoczył na sofie, co wywołało płacz u Johna. Nasz mały książę nie cierpi takich gwałtownych ruchów. Nagle w salonie rozległ się potworny wrzask Anne. Przerażona podbiegłam do niej, pytając co się stało.
- Wyjechałam za linie - oznajmiła płaczliwym tonem.
- Nie no trzymajcie mnie, bo was zaraz wszystkich pozabijam normalnie.
Gdy już uspokoiłam Anne, wzięłam od Harry'ego Johna i zaczęłam nim kołysać, aż w końcu ucichł. Sekundę później w salonie pojawili się państwo Malik. Tak, oni też wzięli ślub. Niecały rok temu.
- Cześć szkrabie. - Perrie uśmiechnęła się szeroko, siadając koło Anne i przyglądając się jej dziełu. Przekazałam Johna Zaynowi, który patrzył na naszego synka z przerażeniem.
- On mnie nie opluje ani nie zwymiotuje na mnie, prawda? I nie będę mu musiał zmieniać pampersa jak się osra?
Harry podszedł do naszego przyjaciela i położył mu dłoń na ramieniu z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. - Wszystko to będziesz musiał robić, stary.
Podeszłam do Perrie i nachyliłam się nad nią, tak by tylko ona mogła to usłyszeć. - Przypilnuj, żeby nie upuścił go na podłogę, ok?
- Się robi szefowo, ale pamiętaj, że stawiasz mnie przed niezłym wyzwaniem. Teraz muszę się opiekować trójką dzieci. - Popatrzyła znacząco na Zayna, a ten odwdzięczył się jej oburzonym spojrzeniem. Chwyciłam Harry'ego pod rękę i opuściłam z nim salon, mrugając do Perrie. Biedna, nie wie jeszcze co ją czeka.

Wieczór minął nam bardzo uroczo. Najpierw poszliśmy do kina na bardzo ciekawy film, a później do restauracji na kolację. Około 22 przekroczyliśmy próg domu. Kiedy weszłam do salonu i zobaczyłam Zayna bez koszulki, moja usta ułożyły się w literkę ,,o''.
- Co ty robisz Zayn? - zapytałam.
- Ten smarkacz orzygał moją nowiutką białą koszulkę. Firmową - wysyczał. Prychnęłam pod nosem.
- Nigdy nie będę mieć dzieci - stwierdził oburzony.
- Taa, jasne. Ja też tak mówiłem, a sam widzisz, jak to się skończyło.
- Gdzie Perrie z dziećmi?
- Usypia je.
- Dobrze, że chociaż jedno z was jest odpowiedzialne. - stwierdziłam z ulgą, kładąc dłoń na sercu. Nagle usłyszałam dźwięk SMSa, więc wyjęłam telefon z torebki. Po odczytaniu wiadomości, zamarłam.
Widzę, że rodzinna sielanka trwa. Spokojnie, zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby już nie było wam tak wesoło. A.R.
Z przerażeniem pokazałam chłopakom wiadomość.
- Kim jest A.R? - zapytałam drżącym głosem.
- Aaron Rosen - warknął wkurzony Harry.
Zobaczyłam jak szczęka Malika mocno się zaciska. - Wygląda na to, że to jeszcze nie koniec.


No i tak o to rozpoczynamy 3 część Deadly :) Mam nadzieję, że podoba Wam się rozdział.
Przez okres wakacji postaram się jeszcze dodawać rozdział co tydzień, ale w roku szkolnym
może być z tym słabiej, bo zaczynam liceum, a moja szkoła jest dość daleko, plus dochodzi nauka, więc pewnie będę mieć wolne tylko w weekendy xd Od razu mówię, że pomysł z smsami zaczerpnęłam z pewnego serialu pt: ,,Pretty little liars'' :D Kocham Was <333

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz